patrywać w żywność głównej armii, zamkniętej w kącie rzecznym.
Pan Czarniecki rozbił obóz naprzeciw Szwedów, po drugiej stronie Wisły i pilnował przeprawy.
Pan Sapieha zaś, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, nadciągnął z Litwinami z drugiej strony i położył się za Sanem.
Obsaczono tedy Szwedów zupełnie; chwycono ich, jakoby w kleszcze.
— Potrzask zapadł! — mówili między sobą żołnierze w polskich obozach.
Każdy bowiem, najmniej nawet ze sztuką wojenną obznajmiony, rozumiał, że zguba wisi nad najezdnikami nieuchronna, chybaby nadeszły na czas posiłki i wyrwały ich z toni.
Rozumieli to i Szwedzi; co rano oficerowie i żołnierze, przychodząc nad brzeg Wisły, spoglądali z rozpaczą w oczach i w sercu na czerniejące po drugiej stronie zastępy groźnej jazdy Czarnieckiego.
Następnie szli nad San, tam znów wojska pana Sapiehy czuwały dzień i noc, gotowe przyjąć ich szablą i muszkietem.
O przeprawie, bądź przez San, bądź przez Wisłę, póki oba wojska stały wpobliżu, nie było co i myśleć. Mogliby chyba Szwedzi wracać do Jarosławia tąż samą drogą, którą przyszli, ale to wiedzieli, że w takim razie ani jeden z nich nie zobaczyłby już Szwecyi.
Poczęły więc im płynąć ciężkie dnie, cięższe jeszcze, bo swarliwe i pełne hałasów noce… Żywność znowu się kończyła…
Tymczasem pan Czarniecki, zostawiwszy komendę nad wojskiem panu Lubomirskiemu i wziąwszy laudań-