zolutem możnaby i do piekła iść! To tylko bieda, że nie zawsze będziem mogli razem chodzić, bo służba służbą. Mnie mogą wysłać w jednę stronę Rzeczypospolitej, ciebie w drugą. Nie wiadomo, który na niego pierwszy trafi.
Kmicic pomilczał chwilę.
— Po sprawiedliwości, ja powinienbym go dostać… Jeśli znów tylko z konfuzyą nie wyjdę, bo… wstyd przyznać się, ale ja na rękę temu piekielnikowi zdzierżyć nie mogę…
— To ja cię wszystkich moich arkanów wyuczę! — zawołał Wołodyjowski.
— Albo ja! — rzekł Zagłoba.
— Nie! Wybaczaj waszmość, wolę u Michała się uczyć! — odparł Kmicic.
— Choć on taki rycerz, a przecież się go z panią Kowalską nie boję, bylem był wyspan! — wtrącił Roch.
— Cicho, Rochu! — odpowiedział Zagłoba — żeby cię Bóg przez jego ręce za chełpliwość nie pokarał.
— O wa! Nie będzie mi nic!
Biedny pan Roch nie był szczęśliwym prorokiem, lecz mu się okrutnie w tej chwili z czupryny kurzyło i gotów był cały świat wyzwać na rękę. Inni też pili mocno, sobie na zdrowie, Bogusławowi i Szwedom na pohibel.
— Słyszałem, — rzekł Kmicic — iż gdy tylko tych Szwedów tu zetrzem i króla dostaniem, zaraz pod Warszawę pociągniemy. Potem pewnie będzie i wojnie koniec. Potem zasię przyjdzie na elektora kolej.
— O to! to! to! — rzekł Zagłoba.
— Słyszałem, jak sam pan Sapieha to kiedyś powiadał, a on, jako człek wielki, lepiej kalkuluje. Powiada