Nazajutrz skoro dzień pan Zagłoba, ciągle w desperacyi trwając, udał się do pana Czarnieckiego z prośbą aby posłał do Szwedów obaczyć, co się z Rochem przygodziło: żywli, czy w niewoli jęczy, czy też gardłem za swą śmiałość zapłacił?
Czarniecki zgodził się na to bez żadnej trudności, gdyż pana Zagłobę miłował. Pocieszając go tedy w utrapieniu, tak mówił:
— Myślę, że siostrzan waści żyw być musi, bo inaczej wodaby go wyniosła.
— Dałby Bóg! — odrzekł z żalem Zagłoba, — wszelako takiego niełacno woda wyniesie, bo nietylko rękę miał ciężką, ale dowcip jakoby z ołowiu, co się i z jego uczynku pokazuje.
Na to Czarniecki:
— Słusznie waść mówisz! Jeśli żyw, powinienbym go kazać koniem po majdanie włóczyć za pominięcie dyscypliny. Wolno alarmować szwedzkie wojska, ale on oba zaalarmował, a i Szwedów bez komendy i mojego rozkazania nie wolno. Cóżto! pospolite ruszenie, czy kij dyabeł, żeby każden na własną rękę miał się rządzić!