na nich działa i ludzi. W samym środku okolicy w Gorzycach, była kwatera królewska, tam też stały główne siły armii.
— Jeśli głód ich ztąd nie wypędzi, nie damy im rady — rzekł Kmicic. — Cała ta okolica ufortyfikowana. Jest gdzie i konie popaść.
— Ale ryb dla tylu gęb nie starczy, — odrzekł Zagłoba — zresztą lutrzy nie lubią postnego jadła. Niedawno mieli całą Polskę, teraz mają ten klin; niechże siedzą zdrowi, albo znów do Jarosławia wracają.
— Okrutnie biegli ludzie sypali te szańczyki — rzekł Wołodyjowski, spoglądając okiem znawcy na roboty. — Rębaczów u nas jest więcej, ale uczonych oficyjerów mniej i w sztuce wojennej zostaliśmy w tyle za innymi.
— A to czemu? — spytał Zagłoba.
— Czemu? Jako żołnierzowi, który w jeździe całe życie służył, mówić mi tego nie wypada, ale owóż temu, że wszędy piechota a armaty grunt, dopieroż one pochody, a obroty wojenne, a marsze, a kontrmarsze. Siła książek w cudzoziemskiem wojsku człek musi zjeść, siła rzymskich autorów przewertować, nim oficerem znaczniejszym zostanie, u nas zaś nic to. Postaremu jazda w dym kupą chodzi i szablami goli, a jak zrazu nie wygoli, to ją wygolą…
— Gadaj zdrów, panie Michale, a któraż nacya tyle znamienitych wiktoryj odniosła?
— Bo i inni dawniej tak samo wojowali, nie mając zaś tego impetu, musieli przegrywać; ale raz zmądrzeli i patrz waćpan, co się dzieje.
— Poczekamy końca. Postaw mi tymczasem najmądrzejszego inżyniera Szweda, czy Niemca, ja przeciw