być!” „Czemu?” „Boby mnie wuj za kpa ogłosił!” „A takżeś ufny, żebyś na pojedynku dał mi rady?” „Jabym i pięciu takim dał rady!” Więc król jeszcze: „I śmiesz na majestat rękę podnosić?” Ów zaś: „Bo wiara paskudna!” Tłómaczyliśmy królowi każde słowo, a on coraz był weselszy i coraz to powtarzał: „Udał mi się ten towarzysz!” Dopieroż chcąc wiedzieć, czy go naprawdę taki osiłek gonił, kazał wybrać dwunastu co najtęższych chłopów między gwardyą i kolejno im się z jeńcem pasować. Aleto żyłowaty jakiś kawaler! W chwili, gdym odjeżdżał, dziesięciu już rozciągnął jednego po drugim, a żaden nie mógł wstać o swej mocy. Przyjedziemy właśnie na koniec tej uciechy.
— Poznaję Rocha! Moja krew! — zawołał Zagłoba. — Damy za niego choćby trzech znacznych oficerów!
— Pod dobry humor królowi traficie, — odrzekł Sadowski — co teraz rzadko się zdarza.
— A wierzę! — odpowiedział mały rycerz.
Tymczasem Sadowski zwrócił się do Kmicica i począł wypytywać go, jakim sposobem nietylko się z rąk Kuklinowskiego uwolnił, ale jego samego pogrążył. Ów zaczął opowiadać obszernie, bo chełpić się lubił, Sadowski zaś, słuchając, za głowę się chwytał ze zdumienia, wreszcie uścisnął jeszcze raz kmicicową rękę i rzekł:
— Wierzaj mi waszmość pan, że z duszy rad jestem, bo choć Szwedom służę, ale każde szczere żołnierskie serce raduje się, gdy prawy kawaler szelmę pogrąży. Trzeba wam przyznać, że jak się między wami rezolut trafi, to ze świecą takiego in universo szukać!
— Polityczny z waszmości pana oficer! — rzekł pan Zagłoba.