Król nie odrzekł nic; wszystkie czoła zmarszczyły się, oczy poczęły świdrować w panu Michale, lecz on stał spokojnie, tylko wąsikami ruszał raz po razu.
Nagle król rzekł:
— Miło mi poznać tak znamienitego kawalera. Kanneberg uchodził między nami za niezwyciężonego w spotkaniu. Waść musisz być pierwszą szablą w tem państwie?…
— In universo! — rzekł Zagłoba.
— Nie ostatnią — odpowiedział Wołodyjowski.
— Witam waściów uprzejmie. Dla pana Czarnieckiego mam prawdziwą estymę, jako dla wielkiego żołnierza, chociaż mi parol złamał, bo powinien dotąd spokojnie w Siewierzu siedzieć.
Na to Kmicic:
— Wasza kr. mość! Nie pan Czarniecki, ale jenerał Miller pierwszy parol złamał, Wolfowy regiment królewskiej piechoty zagarniając.
Miller postąpił krok, spojrzał w twarz Kmicicowi i począł coś szeptać do króla, któren mrógając ciągle oczyma, słuchał dość pilnie, spoglądając na pana Andrzeja, wreszcie rzekł:
— To widzę wybranych kawalerów pan Czarniecki mi przysłał. Ale zdawna to wiem, że rezolutów między wami nie brak, jeno wiary w dotrzymaniu obietnic i przysiąg brakuje.
— Święte słowa waszej królewskiej mości! — rzekł Zagłoba.
— Jak to waść rozumiesz?
— Bo gdyby nie ta narodu naszego przywara, tobyś, miłościwy panie, tu nie był!