stkich stron na pobojowisko, za każdym zaś razem nadjeżdżał towarzysz i ciskał panu Czarnieckiemu pod nogi zdobytą chorągiew nieprzyjacielską. Na ów widok powstawały nowe krzyki, nowe wiwatowania, ciskanie czapek w górę i palba z bandoletów.
Słońce zachodziło coraz niżej.
Wtem, w jedynym kościele, jaki po pożarze w Warce pozostał, zadzwoniono na nieszpor; natychmiast poodkrywały się wszystkie głowy; ksiądz Piekarski, setny ksiądz, zaintonował: „Anioł Pański zwiastował Najświętszej Pannie Maryi!”.… a tysiące żelaznych piersi odpowiedziało mu natychmiast potężnemi głosami: „i poczęła z Ducha Świętego!”.…
Wszystkie oczy podniosły się ku niebu, które zarumieniło się całe zorzą wieczorną i z owego krwawego pobojowiska poczęła lecieć ku grającym w górze blaskom przedwiecznym pieśń pobożna.
Właśnie, gdy skończono śpiewać, nadjechała rysią laudańska chorągiew, która się była najdalej zagnała za nieprzyjacielem. Żołnierze znów poczęli ciskać chorągwie pod nogi panu Czarnieckiemu, więc on uradował się w sercu i widząc Wołodyjowskiego, posunął ku niemu konia.
— A siła wam ich uszło? — spytał.
Pan Wołodyjowski począł tylko głową kręcić na znak, że nie siła uszło, lecz tak był zziajany, że słowa jednego przemówić nie mógł, jeno w otwartą gębę łapał powietrze raz po razu, aż mu w piersiach grało. Pokazał wreszcie ręką na usta, że mówić nie może, a pan Czarniecki zrozumiał i za głowę go tylko ścisnął.
— Ten się spracował! — rzekł — bodaj się tacy na kamieniu rodzili!