Może i złocistą wielkohetmańską buławę widział oczyma duszy na niebie.…
Wolno mu było o niej marzyć, bo szedł ku niej jak prawy żołnierz, jak obrońca ojczyzny i był z takich, którzy nie powstają ani z soli, ani z roli, jeno z tego, co ich boli.
Tymczasem ledwie całą duszą mógł objąć tę radość, która na niego spłynęła, więc zwrócił się do jadącego obok marszałka i rzekł:
— Teraz pod Sandomierz! pod Sandomierz, jak najprędzej! Umie już wojsko rzeki przepływać; nie zastraszy nas San, ni Wisła!
Marszałek nie odrzekł ani słowa, natomiast jadący nieco opodal, w szwedzkiem przebraniu, pan Zagłoba pozwolił sobie w głos przemówić:
— Jedźcie, gdzie chcecie, ale beze mnie, bom ja nie kurek na kościele, który się kręci dniem i nocą, jeść i spać nie potrzebując.
Pan Czarniecki tak był wesół, że nietylko się nie rozgniewał, ale odrzekł, żartując:
— Waść do dzwonnicy, niż do kurka podobniejszy, zwłaszcza, że jako widzę, wróble masz w kopule. Wszelako quod attinet jadła i spoczynku, to się wszystkim przynależy.
Na to Zagłoba, ale już półgłosem:
— Kto ma dzioby na gębie, ten ma wróble na myśli!