mość, że nie chciał czekać, jeno natychmiast zeskoczył z kulbaki i wszedł do kwatery Wołodyjowskiego.
Porwali się z ław wszyscy, widząc go wchodzącego, on zaś zaledwie im głową skłonił, już rzekł:
— Proszę o listy!
Charłamp podał mu zapieczętowane pismo. Kasztelan poszedł z niem przed okno, bo w chałupie było ciemno i począł je czytać ze zmarszczoną brwią i troską w twarzy. Od czasu do czasu gniew błyskał mu w obliczu.
— Zalterował się pan kasztelan, — szeptał do Skrzetuskiego Zagłoba — obacz, jak mu dzioby poczerwieniały; zaraz i szeplenić zacznie, co zawsze czyni, gdy go cholera chwyci.
Wtem pan Czarniecki skończył czytać, przez chwilę całą pięścią kręcił brodę i myślał, nakoniec ozwał się dźwiękliwym, niewyraźnym głosem:
— A pójdźno tu bliżej, towarzyszu!
— Do usług waszej dostojności!
— Gadaj prawdę, — rzekł z przyciskiem kasztelan — bo ta relacya tak misternie haftowana, iż rzeczy dojść nie mogę… Jeno… gadaj prawdę… nie koloryzuj: wojska rozproszone?
— Nijak nie rozproszone, mości kasztelanie.
— A ile dni wam potrzeba, żebyście się znów zebrali?
Tu Zagłoba szepnął do Skrzetuskiego:
— Chce go, jakto mówią, z mańki zażyć.
Lecz Charłamp odpowiedział bez wahania:
— Skoro wojsko nie rozproszone, to mu się zbierać nie trzeba. Prawda jest, że pospolitaków z pięćset koni nie mogliśmy się dorachować, gdym odjeżdżał,