których i pomiędzy poległymi nie było, ale to zwykła rzecz i komput na tem nie cierpi, a nawet pan hetman ruszył za królem w dobrym porządku.
— Armat nie straciliście, mówisz, nic?
— Owszem. Straciliśmy cztery, które Szwedzi, nie mogąc ich zabrać, zagwoździli.
— Widzę, że prawdę mówisz; powiadaj tedy, jak się wszystko odbyło?
— Incipiam! — rzekł Charłamp. — Kiedyśmy to ostali sami, postrzegł się nieprzyjaciel, iże zawiślańskich wojsk niemasz, jeno partye i kupy niesforne na ich miejscu. Myśleliśmy, a właściwie mówiąc, pan Sapieha myślał, że na tamtych uderzą i jakie takie posiłki im ekspedyował, ale nieznaczne, by siebie nie osłabić. Tymczasem u Szwedów krętanina i szum, jakoby w ulu. Pod wieczór poczęli zbierać się tłumami do Sanu. Byliśmy w kwaterze wojewodzińskiej. Przyjeżdża ten pan Kmicic, który się Babiniczem teraz zowie, żołnierz przedni i daje znać. A pan Sapieha właśnie do uczty zasiadał, na którą się siła szlachcianek aż zpod Kraśnika i Janowa nazjeżdżało… że to pan wojewoda lubi płeć białogłowską…
— I uczty lubi! — przerwał Czarniecki.
— Niemasz mnie przy nim, niema go kto do temperencyi nakłaniać! — przerwał Zagłoba.
Na to pan Czarniecki:
— Może prędzej będziesz waść przy nim, niż myślisz, zaczniecie się we dwóch temperować!
Tu zwrócił się do Charłampa:
— Mów dalej.
— Babinicz tedy daje znać, a wojewoda na to: „Symulują tylko, że chcą następować! Nie przedsię-