przeciw mej osobie uczyni hałasu, a przecie, żeby nie owa chasa pospolitacka, inaczejby rzeczy pójść mogły. Powiadają, żem dla podkurków nieprzyjaciela zaniedbał, ale przecie temu nieprzyjacielowi cała Rzeczpospolita oprzeć się nie mogła!
Wzruszył się nieco pan Zagłoba słowy hetmana i odrzekł:
— Takito już u nas obyczaj, aby winę zawsze na wodza składać. Nie ja będę brał podkurki za złe, bo im dzień dłuższy, tem podkurek potrzebniejszy. Pan Czarniecki wielki wojennik, tę wszelako, wedle mojej głowy, ma przywarę, że wojsku na śniadanie, na obiad i na wieczerzę samę tylko szwedzinę daje. Lepszy on wódz, niż kuchta, ale źle robi, bo od takiej strawy wprędce wojna najlepszym kawalerom może zbrzydnąć.
— Bardzoże pan Czarniecki przeciw mnie choleryzował?
— I! nie bardzo! Zpoczątku wielką pokazał alteracyą, ale gdy się dowiedział, że wojska nierozbite, zaraz powiada: „Wola Boska, nie ludzka moc! Nic to! (powiada) każdemu zdarzy się przegrać; gdybyśmy samych (powiada) Sapiehów w ojczyźnie mieli, byłbyto kraj Arystydesów”.
— Dla pana Czarnieckiego krwibym nie skąpił! — odpowiedział hetman. — Każdy inny poniżałby mnie, aby siebie i własną sławę wywyższyć, zwłaszcza po świeżej wiktoryi, ale on nie z takich.
— Nic i ja przeciw niemu nie powiem, jeno to, żem zastary na taką służbę, jakiej on od żołnierza wygląda, a zwłaszcza na owe kąpiele, jakie wojsku wyprawuje.
— Toś waść rad, żeś do mnie wrócił?