— I rad i nie rad, bo o podkurku słucham od godziny, ale go jakoś nie widzę.
— Zaraz siądziemy do stołu. A co pan Czarniecki teraz przedsiębierze?
— Idzie do Wielkopolski, aby tamtym niebożątkom dopomóc, ztamtąd zaś przeciw Steinbokowi ciągnie i do Prus, spodziewając się dostać od Gdańska armat i piechoty.
— Zacni obywatele Gdańszczanie. Całej Rzeczypospolitej przykładem świecą. To się z panem Czarnieckim pod Warszawą spotkamy, bo ja tam pociągnę, jeno się przedtem koło Lublina nieco zabawię.
— To Lublin znów Szwedzi obsadzili?
— Nieszczęsne miasto! Nie wiem już ile razy było w nieprzyjacielskich ręku. Jest tu deputacya od szlachty lubelskiej i zaraz przyjdzie z prośbą, bym ich ratował. Ale, że mam listy do króla i do hetmanów ekspedyować, przeto muszą jeszcze poczekać.
— Do Lublina i ja chętnie pójdę, bo tam białogłowy nad miarę gładkie i rzęsiste. Kiedyto która, chleb krając, bochenek o się oprze, to nawet na nieczułym bochenku skóra od kontentacyi czerwienieje.
— O Turku!
— Wasza dostojność, jako człek wiekowy, nie możesz tego wyrozumieć, ale ja co maj krew jeszcze muszę puszczać.
— Toćżeś starszy ode mnie!
— Jeno eksperyencyą, nie wiekiem, że zaś umiałem conservare juventutem meam, tego mi już niejeden zazdrościł. Pozwól mnie, wasza dostojność, przyjąć deputacyą lubelską, a ja jej przyrzeknę, że zaraz