wchodził, to senatores w pas mi się kłaniali, pokozacku. Pojedynki też na oczach królewskich odbywałem, bo mnie lubił widzieć przy robocie, marszałek zaś musiał zamykać oczy.
— Srogi gmach! — rzekł Roch Kowalski. — I pomyśleć, że wszystko to ci psiajuchowie mają w ręku!
— I łupią okrutnie! — dodał Zagłoba. — Słyszę: kolumny nawet z murów wydzierają i do Szwecyi wywożą, które są z marmurów i innych drogich kamieni. Nie poznam miłych kątów, a przecie słusznie rozmaici scriptores zamek ów za ósmy cud świata uważają, bo oprócz tego ma król francuski zacny dworzec, ale kiep w porównaniu do tego!
— A owo, coto za druga wieża wpobliżu na prawo?
— To święty Jan. Jest z zamku do niego krużganek. W tymto kościele objawienie miałem, bo gdym raz po nieszporach przyzostał, słyszę głos od sklepienia: „Zagłoba, będzie wojna z takim synem, królem szwedzkim i calamitates wielkie nastąpią!” Ruszyłem co tchu do króla i powiadam, com słyszał, a tu ksiądz prymas pastorałem mnie w kark: „Nie powiadaj głupstw, pijany byłeś!” Mają teraz. Ten drugi kościoł, zaraz tam obok, to jest collegium jesuitarum; trzecia wieża opodal, to curia, owa czwarta w prawo, marszałkowska, a ów zielony dach, to dominikanie; wszystkiego nie wymienię, choćbym językiem umiał obracać, jak szablą.
— Chyba niemasz takiego drugiego miasta na świecie! — zawołał jeden z żołnierzy.
— Dlatego też wszystkie nacye nam go zazdroszczą.
— A ów cudny gmach na lewo od zamku?