tro będzie na cześć ichmościów panów hetmanów koronnych i tak aż do końca oblężenia.
— Niech jeno król nadciągnie, skończy się to, — odpowiedział Wołodyjowski — bo chociaż i nasz pan miłościwy lubi się także we wszelakim frasunku pocieszyć, ale przecie służba musi pójść pilniej, ile że każdy, a między innymi i pan Sapieha, będzie się starał gorliwość swoję okazać.
— Zadużo tego, zadużo! niema i gadania! — rzekł Jan Skrzetuski. — Czy wam to nie dziwno, że tak przezorny i pracowity wódz, tak cnotliwy człowiek, tak godny obywatel ma tę słabość?
— Niech jeno wieczór się uczyni, innyto zaraz człowiek i z wielkiego hetmana w hulakę się przemienia.
— A wiecie, czemu mi tak uczty nie w smak? — ozwał się Kmicic. — Bo i Janusz Radziwiłł miał ten zwyczaj, że je co wieczora wyprawiał. Imainujcie sobie, że się tak jakoś dziwnie składało, że co uczta, to się albo nieszczęście jakoweś trafiało, albo zła nowina spadła, albo się nowa hetmańska zdrada wykrywała. Nie wiem, czyli ślepy traf, czyli zrządzenie boskie, dość, że złe nigdy nie przychodziło kiedyindziej, jeno w czasie uczty. To mówię wam, że wkońcu do tego doszło, że jak tylko do stołów nakrywali, to aż skóra na nas cierpła.
— Prawda, jak mi Bóg miły! — rzekł Charłamp. — Ale byłoto i z tego, że książe hetman zawsze tę porę do promulgowania swych praktyk z nieprzyjacielem ojczyzny wybierał.
— No! — ozwał się Zagłoba. — Przynajmniej ze strony poczciwego Sapja nie mamy się czego oba-