wiać. Jeśli on kiedy zdradzi, to ja tyle wart, co wichtarze u moich bótów.
— O tem i niema mowy. Zacnyto pan, jako chleb bez zakalca! — zawołał Wołodyjowski.
— A co wieczorem zaniedba, to w dzień naprawi — dodał Charłamp.
— To już wreszcie chodźmy, — rzekł Zagłoba — bo prawdę rzekłszy, vacuum w brzuchu czuję.
Wyszli, siedli na konie i pojechali, gdyż pan Sapieha stał w innej stronie za miastem i było dość daleko. Przybywszy przed hetmańską kwaterę, znaleźli już mnóstwo koni na podworcu i ścisk trzymających je pachołków, dla których też stała kufa piwa na majdanie, a którzy jako zwykle, pijąc bez miary, zaczęli się już wadzić przy niej; uciszyli się jednak na widok nadjeżdżających rycerzy, zwłaszcza, że pan Zagłoba począł okładać płazem tych, którzy mu na drodze stali, wołając stentorowym głosem:
— Do koni, hultaje! do koni! Nie was tu na ucztę proszono!
Pan Sapieha przyjął towarzyszów, jak zwykle, z otwartemi rękoma, a że był sobie już nieco podchmielił, przepijając do gości, począł się zaraz z Zagłobą przekomarzać.
— Czołem, panie regimentarzu! — rzekł mu.
— Czołem, panie kiper! — odparł Zagłoba.
— Kiedy mnie kiprem zowiesz, to ci dam takiego wina, które jeszcze robi!
— Byle takiego, które z hetmana robi bibosza!
Niektórzy z gości, słysząc to, zlękli się, lecz pan Zagłoba, gdy widział hetmana w dobrym humorze, na wszystko sobie pozwalał, Sapieha zaś taką miał do