samę, która przejechała po nim i po jego Tatarach pod Janowem.
I niepomny na nic, rzucił się jak szalony ku nim, wyprzedził swoich własnych ludzi i wpadł pierwszy naoślep między szeregi. Szczęściem dwaj młodzi Kiemlicze, Kosma i Damian, siedzący na przednich koniach, wpadli tuż za nim. W tej chwili Wołodyjowski przesunął się ukosem, jak błyskawica i tym jednym ruchem odciął tylną straż od głównego oddziału.
Działa z murów poczęły grzmieć, lecz główny oddział, poświęciwszy swych towarzyszów, wpadł co prędzej za wozami do twierdzy. Wówczas laudańscy i kmicicowi opasali pierścieniem owę tylną straż i rozpoczęła się rzeź bez miłosierdzia.
Lecz krótko trwała. Bogusławowi ludzie, widząc, że niemasz znikąd ratunku, w mgnieniu oka pozeskakiwali z koni i rzucili broń pod nogi, krzycząc w niebogłosy, aby ich dosłyszano w ciżbie i gwarze, że się poddają.
Nie zważali na to wolentarze, ni Tatarzy, i siekli dalej, lecz w tejże chwili rozległ się groźny, a przeraźliwy głos Wołodyjowskiego, któremu chodziło o języka:
— Żywych brać! Gas! gas! żywych brać!
— Żywych brać! — zakrzyknął Kmicic.
Zgrzyt żelaza ustał. Rozkazano teraz troczyć jeńców Tatarom, którzy z właściwą sobie wprawą uczynili to w mgnieniu oka, poczem chorągwie cofnęły się śpiesznie zpod działowego ognia.
Pułkownicy skierowali się ku szopom. Laudańska szła najprzód, wańkowiczowi z tyłu, a Kmicic z jeńcami wpośrodku, wszyscy w zupełnej gotowości, aby napad,