mazurskiej wyszedł z przykopów i kopnął się biegiem ku kretowisku.
Król wciąż stał i patrzył. Nakoniec zakrzyknął:
— Godzi się Babinicza zluzować w komendzie. A kto mości panowie, zechce go na ochotnika zastąpić?
Skrzetuskich, ni Wołodyjowskiego nie było w tej chwili przy osobie pana, więc nastała chwila milczenia.
— Ja! — ozwał się nagle pan Topór Grylewski, towarzysz lekkiego znaku imienia prymasa.
— Ja! — powtórzył Tyzenhauz.
— Ja! ja! ja! — ozwało się zaraz kilkanaście głosów.
— Kto pierwszy się ofiarował, niech ten idzie! — rzekł król.
Pan Topór Grylewski przeżegnał się, następnie przechylił do ust manierkę i skoczył.
Król stał i patrzył ciągle w chmurę dymów, któremi przykryte było kretowisko, a które ciągnęły się wyżej nad niem nakształt mostu aż do samych murów. Ponieważ fort leżał bliżej Wisły, więc mury miejskie górowały nad nim i dlatego ogień był tak straszliwy.
Tymczasem huk dział zmniejszył się nieco, choć granaty nie ustawały opisywać łuków, natomiast grzechot strzałów muszkietowych rozlegał się tak, jakby tysiące chłopów biło cepami w klepisko.
— Widać znów idą do ataku — rzekł Tyzenhauz. — Gdyby mniej było dymów widzielibyśmy piechotę.
— Podjedźmy nieco — rzekł król, ruszając koniem.
Za nim ruszyli inni i jadąc brzegiem Wisły od Ujazdowa, podjechali prawie do samego Solca, a ponie-