na dworze. Hassling, blady jeszcze i wycieńczony, zdawał się życie i siły czerpać w cennym napitku. Zagłoba językiem mlaskał i pot z czoła obcierał.
— Hej! jak tam te kartauny grzmią — ozwał się, nasłuchując, młody Szkot. — Jutro pójdziecie do szturmu… dobrze zdrowym!… Boże was błogosław! Obcej krwi jestem i służyłem, komum był powinien, ale wam lepiej życzę. Ach! coto za miód! Życie, życie we mnie wstępuje…
Tak mówiąc, odrzucał swe złote włosy w tył i oczy błękitne wznosił ku niebu; a twarz miał cudną i pół jeszcze dziecinną. Zagłoba spoglądał na niego z pewnem rozrzewnieniem.
— Waćpan tak dobrze popolsku mówisz, panie kawalerze, jak każdy z nas. Zostań Polakiem, pokochaj tę naszę ojczyznę, a zacną rzecz uczynisz i miodu ci nie zabraknie! O indygienat też żołnierzowi nie tak u nas trudno.
Na to Hassling:
— Tem bardziej, że szlachcicem jestem. Całe moje nazwisko jest: Hassling-Ketling of Elgin. Rodzina moja z Anglii pochodzi, choć w Szkocyi osiadła.
— Dalekie to są i zamorskie kraje, a tu jakoś przystojniej człowiekowi żyć — odparł Zagłoba.
— Mnie też tu dobrze!
— Ale nam źle, — rzekł Kmicic, który kręcił się od początku niecierpliwie na ławie — bo nam pilno słyszeć, co w Taurogach się działo, waćpanowie zaś o rodowodach rozprawiacie.
— Pytajcie mnie, będę odpowiadał.
— Często widywałeś pannę Billewiczównę?
Po bladej twarzy Hasslinga przeleciały rumieńce.