zupełnie tak było, jakby jakowaś zaraza padła na serca. A zwad, a pojedynków namnożyło się w mgnieniu oka. I o co? Po co? Bo i to trzeba wiedzieć, że niemasz takiego, któryby się wzajemnym afektem tej panienki mógł pochlubić, w to tylko każdy ślepy wierzy, że prędzej później on jeden coś wskóra.
— Ona, jakoby ją malował! — mruknął znów Wołodyjowski.
— Zato obie panienki pokochały się okrutnie, — mówił dalej Hassling — jedna bez drugiej krokiem nie ruszy, że zaś panna Borzobohata rządzi jak sama chce w Taurogach…
— Jakto? — przerwał mały rycerz.
— Bo rządzi wszystkimi. Sakowicz na wyprawę teraz nie pojechał, taki rozkochany, a Sakowicz pan absolutny we wszystkich książęcych posiadłościach. Przez niego rządzi panna Anna.
— Takiż on rozkochany? — spytał znowu Wołodyjowski.
— I najbardziej sobie dufa, bo to człek sam przez się bardzo możny.
— A zowie się Sakowicz?
— Wasza mość chcesz go widzę dobrze zapamiętać?
— I… zapewne! — odrzekł niby niedbale Wołodyjowski, ale tak przytem złowrogo wąsikami ruszył, że Zagłobę ciarki przeszły.
— Owóż to tylko chciałem dodać, — rzekł Hassling — że gdyby panna Borzobohata kazała Sakowiczowi, by księcia zdradził, a jej i towarzyszce ucieczkę ułatwił, myślę, że uczyniłby to bez wahania, ale o ile wiem, woli to ona za plecami Sakowicza czynić, może