bezużytecznie w krzyżowym ogniu, bo i od bramy Krakowskiej sypały się na nich kule, jak piasek.
— Działa do okien! — krzyknął Zagłoba.
Działek większych i mniejszych było w pałacu Kazanowskich dosyć, wnet też przywleczono je do okien; ze złamów kosztownych sprzętów, z podstaw posągów pourządzano lawety i po upływie pół godziny, kilkanaście paszcz wyjrzało przez puste otwory okien ku kościołowi.
— Rochu! — mówił w nadzwyczajnem rozdrażnieniu pan Zagłoba — muszę czegoś znacznego dokazać, bo inaczej przepadła moja sława! Przez te małpy, żeby je zaraza wydusiła! całe wojsko na języki mnie weźmie, a choć i mnie słów w gębie nie brak, przecie wszystkim nie poradzę. Muszę tę konfuzyą zatrzeć, inaczej, jak Rzeczpospolita szeroka, za małpiego króla mnie ogłoszą!
— Wuj musi tę konfuzyą zatrzeć! — powtórzył grzmiącym głosem Roch.
— A pierwszy sposób będzie, iż jakom pałac Kazanowskich zdobył, bo niech kto powie, że to nie ja!…
— Niech kto powie, że to nie wuj! — powtórzył Roch.
— Tak i ów kościoł zdobędę, tak mi Panie Boże dopomóż, amen! — dokończył Zagłoba.
Poczem odwrócił się do swej czeladzi, która już stała przy armatach.
— Ognia!
Szwedów, broniących się z rozpaczą w kościele, strach zdjął, gdy nagle cała boczna ściana trząść się zaczęła. Na tych, którzy siedzieli w oknach, przy