— Tak jest! — rzekł król.
Wittemberg, który pilno patrzył im w oczy, odetchnął swobodniej.
— Najjaśniejszy Panie! — zawołał — wierzyłem w twoje słowo, jak w Boga!
A na to stary hetman koronny, pan Potocki:
— A czemuśto waść tyle przysiąg, tyle ugód i kapitulacyj łamał? Kto czem wojuje, od tego ginie… Wszakżeśto Wolffa, pułk królewski, wbrew kapitulacyi zagarnął?
— To nie ja, to Müller, to Müller! — odrzekł Wittemberg.
Hetman spojrzał z pogardą, zaczem odwrócił się do króla:
— Miłościwy panie! Nie mówię tego, abym waszę królewską mość miał do złamania także ugody pobudzać, bo niechże wiarołomstwo po ich jeno stronie będzie.
— Więc co czynić? — spytał król.
— Jeśli go teraz do Prus odeszlem, to z pięćdziesiąt tysięcy szlachty ruszy za nim i nim do Pułtuska dojedzie, już go rozsiekają.… Chybaby mu cały komput wojska za stróżę dodać, a tego uczynić nie możem… Słyszysz, wasza kr. mość, jako tam wyją. Re vera… słuszna jest przeciw niemu zawziętość.… Trzeba najprzód jego osobę ubezpieczyć, a odesłać wszystkich wówczas, gdy ten ogień ugaśnie.
— Nie może inaczej być! — rzekł kanclerz Koryciński.
— Ale gdzie go ubezpieczyć? Tu go trzymać nie możem, bo tu, u licha, wojna domowa wybuchnąć gotowa — ozwał się pan wojewoda ruski.