Radował się i król, jednakże myśl, że nie mógł w zupełności dotrzymać warunków ugody, trapiła go niepomału, zarówno jak wieczna niekarność pospolitego ruszenia.
Czarniecki żuł w sobie gniew.
— Z takiem wojskiem nigdy nie można być jutra pewnym — mówił do króla. — Czasem bije się źle, czasem pobohatersku, wszystko od fantazyi, a lada podmuch, to i bunt gotowy.
— Daj Boże, by się nie zaczęli rozjeżdżać, — rzekł król — bo jeszcze potrzebni, a już myślą, że wszystkiego dokonali.
— Sprawca tego rozruchu powinien być końmi rozerwan, bez względu na usługi, jakie oddał! — mówił dalej Czarniecki.
Kazano też najsurowiej szukać pana Zagłoby, bo nikomu nie było tajno, że onto podniósł burzę, lecz pan Zagłoba, jak w wodę wpadł. Szukano go w mieście, w namiotach, między taborem, nawet między Tatarami, wszystko napróżno. Powiadał przytem Tyzenhauz, że król, jak zawsze dobry i miłościw, życzył sobie z całej duszy, żeby go nie znaleziono i że nawet nowennę na to odprawiał.
W tydzień zaś później, po jakowymś obiedzie, gdy monarsze serce wezbrało radością, usłyszano z ust Jana Kazimierza słowa następujące:
— A rozgłoście tam, żeby się pan Zagłoba dłużej nie chował, bo już nam po nim i jego krotochwilach tęskno!
Gdy kasztelan kijowski żachnął się na to, król dodał:
— Ktoby w tej Rzeczypospolitej jeno sprawie-