i przyjaciół, którzyby chcieli mu towarzyszyć, lecz Ketling kochał się w niej zbyt widocznie, więc jakże jej było zaciągać u niego dług wdzięczności, któryby zbyt wielką ceną spłacać następnie przyszło?
Wreszcie, jakież miała prawo zamykać los temu młodzieńcowi, ledwie wyrosłemu z pacholęcia i narażać go na pościg, na zgubę, jeżeli nie mogła nic mu w zamian, prócz przyjaźni ofiarować. Więc pytała sama siebie: co czynić, dokąd uciekać, gdyż tu i tam groziła zguba, tu i tam hańba.
W takiej rozterce dusznej poczęła modlić się gorąco, a szczególnie powtarzała gorliwie jednę modlitwę, do której swego czasu stary pułkownik zawsze się w złych terminach uciekał, zaczynającą się od słów:
Bóg Cię z dzieciątkiem salwował
Od herodowej złości,
W Aegipcie drogi prostował
Dla Twojej przezpieczności…
Tymczasem powstał wicher mocny i drzewa poczęły w sadzie za oknami szumieć okrutnie. Nagle przypomniały się zamodlonej panience puszcze, na których skraju wychowała się od małego i myśl, że w puszczach znajdzie się jedyne bezpieczne schronisko, przeleciała jej jako błyskawica przez głowę.
Więc odetchnęła głęboko Oleńka, bo znalazła wreszcie, czego szukała. Tak jest! Do Zielonki, do Rogowskiej! Tam nieprzyjaciel nie pójdzie, łotrzyk nie będzie łupu szukał. Tam swój nawet, jeśli się zapamięta, to może zabłądzić i błądzić aż do śmierci, cóż zaś dopiero obcy, dróg nieznający. Tam obronią ją Domaszewicze myśliwi i Stakjanowie dymni, a jeśli niemasz ich, jeśli ruszyli wszyscy za panem Wołodyjow-