własnego potomstwa, dziewczynę jak córkę kochał. Przez jakiś czas łapał się tylko za głownię szabli, powtarzając: „Bij, kto cnotliwy!” — wreszcie za głowę się porwał i tak mówić począł:
— Mea culpa, mea maxima culpa! bo mi i samemu czasem do łba przychodziło i ten i ów szeptał, że ów piekielnik w amorach dla ciebie utonął, a ja nie mówiłem nic, jeszczem się w boki brał, myśląc: „nuż się ożeni!” Gosiewskim krewniśmy, Tyzenhauzom także… Czemu nie mamy być krewni Radziwiłłom? Za pychę to, za pychę Bóg mię karze… Zacne zdrajca pokrewieństwo obmyślił. Takim nam być chciał krewnym… bodaj go zabito!… jako dworski byk wiejskim jałoszkom! Bodaj go zabito. Ale poczekasz! Pierwiej ta ręka i ta szabla spróchnieją!…
— Tu o ratunku myśleć trzeba — odrzekła Oleńka.
I nuż przedstawiać swe plany ucieczki.
Pan miecznik, wysapawszy się, słuchał uważnie, nakoniec rzekł:
— Wolej mi poddaństwo zebrać i partya utworzyć! Będę Szwedów podchodził, jako inni podchodzą, jak niegdyś Kmicic Chowańskiego. Bezpieczniej ci będzie w lesie i w polu, niż na tym dworze zdrajcy i heretyka!
— Dobrze — odpowiedziała panna.
— Nietylko się nie sprzeciwiam, — mówił w zapale miecznik — ale tak powiadam: że im prędzej, tem lepiej… A toć poddaństwa, ani kos mi nie brak. Spalili mi rezydencyą, mniejsza z tem! to z innych wiosek chłopstwo ściągnę… Wszyscy Billewicze, którzy już są w polu, staną przy nas. Pokażemy ci, panku, pokrewieństwo.… pokażemy, coto na honor Billewiczówny