Na to Bogusław:
— Panie Sejdewitz, gdyby mnie dochodziło wszystko, co mi z dziedzicznych dóbr należy, pewniebym miał więcej grosza, niż pięciu waszych niemieckich książąt w kupę wziętych. Ale w kraju wojna, intraty nie dochodzą lub też przez rebelizantów bywają przejmowane. Możnaby gotowizny dostać na skrypty od miast pruskich, wszelako waść najlepiej wiesz, co się w nich dzieje i że chyba dla jednego Jana Kazimierza rozwiązałyby worki.
— A Królewiec?
— Co można było wziąć, tom wziął, ale tego mało.
— Za szczęście sobie poczytuję, że się będę mógł waszej ks. wysokości dobrą radą przysłużyć — rzekł Paterson.
— Wolałbym, żebyś się przysłużył gotówką.
— Warta jej ta rada. Nie dawniej jak wczoraj mówił mi pan Billewicz, że ma zacne kwoty, zakopane w sadzie w Billewiczach i że właśnie chce je tu w bezpieczne miejsce przenieść, aby je waszej ks. wysokości na skrypt oddać.
— A toś mi z nieba spadł i ów szlachcic także! — zawołał Bogusław. — A siłaż tam tego będzie?
— Nad sto tysięcy, prócz sreber i kosztowności, których, bodaj, że drugie tyle.
— Sreber i kosztowności szlachcic nie zechce na gotowiznę zmieniać, ale można je będzie zastawić. Wdzięczenem ci, Paterson, bo w porę mi to przychodzi. Muszę z Billewiczem zaraz jutro pomówić.
— To go uprzedzę, bo właśnie jutro wybiera się