nie, tak, iż musiano go rozcierać. Ale on przypisywał w tej chwili stan swój nadzwyczajnej sile miłości i rozumował, że albo musi ją zaspokoić, albo umrze.
Tymczasem, opowiedziawszy Sakowiczowi całą rozmowę z miecznikiem, tak mówił:
— Ręce i nogi mnie palą, mrowie chodzi po krzyżach, w gębie czuję gorycz i ogień. A! do wszystkich rogatych dyabłów, coto jest?… Nigdy mi się to nie trafiało!…
— Boś wasza ks. mość skrupułami nadziany, jak pieczony kapłon kaszą… Książe kurzejec, książe kurzejec! Cha! cha!
— Głupiś!
— Dobrze!
— Nie konceptów mi twoich trzeba!
— Weź, mości książe, lutnię i pójdź pod okna dziewki, może ci pokaże… pięść… miecznik. Tfu! do licha, takiżto z Bogusława Radziwiłła rezolut?
— Dureń-eś!
— Dobrze! Widzę, że w. ks. mość zaczynasz ze sobą rozmawiać i prawdę sobie w oczy gadać. Śmiało, śmiało! Proszę na godność nie uważać!
— Bo widzisz, Sakowicz, że mój Kastor poufali się ze mną, to i tak często go w ziobro nogą kopnę, a ciebie cięższa mogłaby spotkać przygoda.
Sakowicz zerwał się na równe nogi, niby zaperzony, jak niedawno miecznik rosieński, a że miał nadzwyczajny dar udawania, więc począł krzyczeć głosem tak do miecznikowego podobnym, że nie widząc, kto mówi, możnaby się omylić.
— Cóżto jassyr? oprymować chcą wolnego obywatela, kardynalne prawa deptać?