— Daj spokój! daj spokój! — mówił gorączkowo książe — bo tam ona tego starego bałwana własną osobą zastawiła, a tu niemasz, ktoby cię bronił.
— Kiedy go zastawiła, to trzeba było ją w zastaw brać!…
— Nie może inaczej być, tylko tu są jakoweś czary. Albo musiała mi coś zadać, albo konstelacye są takowe, że poprostu od zmysłów odchodzę… Żebyś ty ją widział, jak tego parszywego stryjca broniła… Aleś ty kiep! W głowie mi się mąci! Patrz! jako mi ręce gorzeją. Taką miłować, taką przygarnąć, z taką…
— Potomstwo mieć! — dodał Sakowicz.
— A tak! a tak! jakbyś wiedział i musi to być, bo inaczej rozerwą mnie płomienie, jak granat. Dla Boga! co się ze mną dzieje.… Ożenię się, czy co, u wszystkich ziemskich i piekielnych dyabłów?
Sakowicz spoważniał.
— O tem wasza książęca mość nie powinieneś myśleć!
— Właśnie, że myślę, właśnie, że jak zechcę, to tak uczynię, choćby regiment Sakowiczów powtarzał mi przez cały dzień: „O tem wasza ks. mość nie powinieneś myśleć!”
— Ej, to widzę nie żarty!
— Chorym jest, oczarowany, nie może inaczej być!
— Czemu w. ks. mość nie idzie w ostateczności za moją radą?
— Chyba pójdę! Niech zaraza porwie wszystkie sny, wszystkich Billewiczów, całą Litwę wraz z trybunałami i Janem Kazimierzem w dodatku. Nie wskóram inaczej… Widzę, że nie wskóram! Dość tego! Co? Wielka rzecz! wielka sprawa! I ja, kiep, ważyłem się