Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.6.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

dotąd na dwie strony. Bałem się snów, Billewiczów, procesów, chasy szlacheckiej, fortuny Jana Kazimierza. Powiedz mi, żem kiep! Słyszysz? rozkazujęć powiedzieć mi, żem kiep!

— A ja nie usłucham, boś teraz właśnie Radziwiłł, a nie kalwiński wikary. Ale chory musisz być wasza ks. mość naprawdę, bom cię w takiej alteracyi nigdy nie widział.

— Prawda! aha! W najcięższych terminach jenom ręką machał i pogwizdywał, a teraz czuję, jakoby mi kto ostrogi w boki wpierał.

— Dziwna to jest, bo jeśli ta dziewka umyślnie w. ks. mości co zadała, to nie dlatego, żeby potem miała uciekać, a przecież z tego, coś mi wasza ks. mość mówił, pokazuje się, że oni oboje chcieli się pocichu wynieść.

— Powiadał mi Ryff, że to wpływ Saturna, na którym wyziewy palące w tym właśnie miesiącu się podnoszą.

— Mości książe, wolej Jowisza weź sobie za patrona, bo temu bez ślubów się szczęściło. Wszystko będzie dobrze, tylko o ślubie wasza ks. mość nie wspominaj, chyba o malowanym…

Nagle pan starosta oszmiański uderzył się w czoło.

— Czekajno, w. ks. mość… Słyszałem o podobnym wypadku w Prusiech…

— Szepceli ci dyabeł coś do ucha, powiadaj?

Lecz pan Sakowicz długo nic nie odpowiadał, wreszcie twarz mu się rozjaśniła i rzekł:

— Podziękuj, mości książe, swojej fortunie, że ci Sakowicza za przyjaciela dała.

— Co nowego? co nowego?