— Ej nic! będę drużbą waszej ks. mości, (tu Sakowicz skłonił się) zaszczyt to dla takiego chudo-pachołka nie mały.…
— Nie błaznuj, mów prędko!
— Jest w Tylcy niejaki Plaska, czy tam jak, który swego czasu był księdzem w Nieworanach, ale rewokowawszy, luterstwo przyjął, ożenił się i pod protekcyą elektora się schronił, a teraz wędzoną rybą ze Żmudzią handluje. Swego czasu starał się nawet biskup Parczewski, żeby go napowrót na Żmudź dostać, gdzieby mu pewnie stosik pod nogi podłożono, ale elektor nie chciał współwiercy wydać.
— Co mnie to obchodzi? Nie marudź!
— Co w. ks. mość to obchodzi? Owóż powinno obchodzić, bo on was zszyje, jako wierzch z podszewką, rozumiesz, w. ks. mość? A że kiepski majster i do cechu nie należy, łatwo będzie po nim rozpróć, rozumiesz, mości książe? Tego szycia cechowi za ważne nie uznają, a przecie nie będzie ni gwałtów, ni hałasów. Majstrowi będzie można potem łeb ukręcić, wasza książęca mość zaś sam będziesz narzekał, że było podejście, rozumiesz? Zaś przedtem: crescite et multiplicamini. Pierwszy daję moje błogosławieństwo.
— Rozumiem i nie rozumiem — rzekł książe. — Dyabła tam! pojmuję doskonale. Sakowicz! musiałeś już jak strzyga z zębami na świat się urodzić. Kat cię czeka, nie może inaczej być… O panie starosto!… Ale póki żyję, włos ci z głowy nie spadnie, a kontentacya przystojna nie minie… Ja tedy…
— W. ks. mość oświadczysz się solennie o rękę panny Billewiczówny, jej samej i miecznikowi. Jeśli ci odmówią, jeśli się nie uda, to każ ze mnie skórę ścią-