Miecznika twarz rozjaśniła się, jakby na nią promienie słońca padły.
— Już też Bóg tej błaźnicy nie poskąpił urody… Prawda jest!
Bogusław znów poklepał go po ramieniu i pochyliwszy się szlachcicowi do ucha, począł szeptać:
— A że pierwszy będzie chłopak, to ja ręczę i malowanie, nie chłopak!
— Chi! chi!…
— Bo nie może inny być z Billewiczówny.
— Z Billewiczówny za Radziwiłłem — dodał miecznik, rozkoszując się połączeniem tych nazwisk. — Chi! chi! Ot, będzie huczek na całej Żmudzi… A co panowie Sicińscy, nasi nieprzyjaciele powiedzą, gdy Billewicze tak wyrosną? Wszakżeto oni nawet starego pułkownika nie zostawili w spokoju, choć to był mąż rzymskiego pokroju, od całej Rzeczypospolitej uwielbiany.
— Wyścigamy ich ze Żmudzi, mości mieczniku!
— Boże wielki, Boże miłosierny, niezbadane są wyroki Twoje, ale jeżeli w wyrokach Twoich leży, aby panowie Sicińscy popękali z inwidyi.… bądź wola Twoja!
— Amen! — dorzucił Bogusław.
— Mości książe! nie bierzże za złe, iż się w godność nie obwijam, jako przystoi temu, którego o dziewkę proszą i że zbyt jawnie radość okazuję.… Lecz owo żyliśmy w strapieniu, nie wiedząc, co nas czeka i wszystko najgorzej sobie tłómacząc. Przyszło do tego, żeśmy i w. ks. mość źle sądzili, aż naraz pokazuje się, że strachy i posądzenia były niesłuszne, i że pierwszemu