w moje objęcia, a potem do mojej śliczności… Będę odpowiedzi jej czekał, jako na węglach! Tymczasem zaś Sakowicza po księdza wyprawię! Bądź zdrów, ojczyku, a da Bóg wkrótce i dziadku Radziwiłła!
To rzekłszy, książe wypuścił zdumionego szlachcica z objęcia i wypadł z komnaty.
— Dla Boga! — rzekł do siebie, ochłonąwszy, miecznik. — Dałem taką rozumną radę, że i Salomonby się nie powstydził, a wolałbym, żeby się bez niej obyło. Tajemnica — tajemnicą… Wszakże, łam głowę, tłócz łbem o ścianę, nie może inaczej być… Hm! nie może inaczej być! ślepy dojrzy!… Bogdaj tych Szwedów mróz ścisnął i wydusił w ostatku!.… Żeby nie owe rokowania, to ślub odbyłby się z ceremoniami, jeszczeby cała Żmudź się na weselisko zjechała. A tu do własnej żony mąż musi w wojłokach chodzić, żeby hałasu nie narobić.… Tfu, do licha! Nie tak prędko jeszcze Sicińscy popękają, choć Bogu chwała, że ich to nie minie…
To rzekłszy, poszedł do Oleńki.
Książe tymczasem naradzał się w dalszym ciągu z Sakowiczem.
— Tańcował szlachcic na dwóch łapach, jak niedźwiedź — mówił Sakowiczowi — ale też mnie wymęczył! Uf! uścisnąłem go za to, aż mu żebra zatrzeszczały i trząsłem nim tak, iż myślałem, że mu bóty razem z wiechciami z nóg zlecą.… A com mu powiedział: „stryjcu”, to aż w oczach pęczniał, jakby się całą faską bigosu udławił. Tfu! tfu! poczekaj! uczynię cię stryjcem, ale takich stryjców mam na kopy po całym świecie.… Sakowicz! widzę już jako ona mnie w swojej komnatce czeka i przyjmuje, oczki za-