Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.6.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro będziesz, mości książe, w łożu, jako i dzisiaj.

— Będę na koniu, jako i ty!… Milcz, nie przeciw się!

Starosta umilkł i przez chwilę trwała cisza, którą przerywał tylko poważny i powolny tyk-tak gdańskiego zegara.

— Rada była głupia i pomysł głupi, — rzekł nagle książe — i ja także głupi, żem cię usłuchał…

— Wiedziałem, że jak się nie uda, to wina na mnie spadnie — odrzekł Sakowicz.

— Boś podrwił głową.

— Rada była roztropna, ale jeśli tam jest jaki dyabeł na usługach, który o wszystkiem ostrzega, ja za to nie odpowiadam.

Książe podniósł się na łóżku.

— Myślisz?… — rzekł, patrząc bystro na Sakowicza.

— A wasza ks. mość nie zna papistów?

— Znam, znam! I mnie często do głowy przychodziło, że to mogą być czary. Od wczoraj pewien jestem. Utrafiłeś w moję myśl, dlategom cię spytał, zali naprawdę tak mniemasz? Ale które z nich może w komitywę z siłą nieczystą wchodzić?… Przecie nie ona, bo cnotliwa… i nie miecznik, bo zagłupi?…

— A choćby ona ciotka…

— Może to być…

— Dla pewności na krzyż ją wczoraj wiązałem, a przedtem przyłożyłem jej nóż do gardzieli i… imaginuj sobie wasza ks. mość… patrzę dziś, a ostrze, jakoby w ogniu stopione.

— Pokaż!