— Choćbym nie chciał, muszę… Wcale żądze dziś ode mnie odpadły.
— Puść ich, niech sobie idą do dyabła!
— Nie może być!
— Czemu?
— Bo mi się szlachcic do okrutnych pieniędzy przyznał, które są w Billewiczach zakopane. Puszczę ich, to odkopią i pójdą w lasy. Wolę ich tu potrzymać, a pieniądze w rekwizycyą wziąć.… Teraz wojna, to wolno! Zresztą sam się ofiarował. Każemy sady w Billewiczach skopać piędź przy piędzi; musimy znaleść. Miecznik zaś, siedząc tu, przynajmniej hałasu i krzyku na całą Litwę nie naczyni, że go zrabowano. Złości mnie biorą, gdy pomyślę, ilem tu pieniędzy napróżno stracił na owe uciechy i turnieje, a wszystko to na nic! na nic!…
— Mnie już dawno i na tę dziewkę złości brały. A mówię w. ks. mości, że gdy wczoraj przyszła i rzekła mi niby ostatniemu ciurze: „Ruszaj, sługo, na górę, bo tam pan twój leży” — tylko com jej głowy nie ukręcił jako szpakowi, ile żem myślał, że to ona sama pchnęła waszę ks. mość nożem, czyli ustrzeliła z krócicy.
— Ty wiesz, iż nie lubię, żeby kto u mnie rządził, jak szara gęś… I dobrze, żeś tego nie uczynił, bo kazałbym cię owemi żelazkami szczypać, które na Plaskę były przygotowane… Wara ci od niej…
— Plaskę jużem wyprawił z powrotem. Okrutnie był zdziwiony, nie wiedząc, poco go przywieźli i poco każą precz. Chciał coś za fatygę, że to, powiada, „w handlu mam straty”, alem mu rzekł: w nagrodę skórę całą wywozisz!… Zali to naprawdę jutro mamy ruszać na Podlasie?