Tymczasem nadjechał ciwun z Billewicz z listem od samego Bogusława. Miecznik nie chciał z początku pisma czytać, lecz wkrótce namyślił się inaczej, idąc wtem za radą panienki, która była zdania, że lepiej znać wszystkie zamiary nieprzyjaciela.
„Mnie wielce miłościwy panie Billewicz! Concordia res parvae crescunt, discordia maximae dillabuntur! Fata to sprawiły, iżeśmy się nie rozstali tak zgodnie, jakby sobie moje afekta dla wpana i jego wdzięcznej synowicy życzyć mogły, w czem dalibóg nie moja wina, gdyż to wpan wiesz najlepiej, iżeście mnie za moje szczere intencye niewdzięcznością nakarmili. Co się zaś w gniewie czyni, tego wedle amicycyi w rachubę brać nie trzeba, tuszę przeto, że popędliwe me uczynki zechcesz wpan krzywdą, której od was doznałem, zgoła wyekskuzować. Ja wam też z serca odpuszczam, jako mi chrześciańska miłość nakazuje i do zgody powrócić pragnę. Żeby zaś wpanu dać rękojmię, że urazy w sercu nie zostało, nie osądziłem za rzecz godną odmawiać wpanu tej przysługi, której ode mnie żądałeś i pieniądze wmpanowe przyjmuję”…
Tu miecznik przestał czytać, uderzył kułakiem w stół i zakrzyknął:
— Pierwiej mnie na marach zobaczy, niż szeląg z mojej szkatuły!…
— Czytaj ojciec dalej — rzekła Oleńka.
Miecznik podniósł znów pismo do oczu.
„…..Której gotowizny dobywaniem nie chcąc wpana trudzić i zdrowia jego w dzisiejszych burzliwych czasach na szwank wystawiać, kazałem sam ją wydobyć i obliczyć”.…