straż pałacowa znalazła go leżącego blisko schodów i odniosła do cekhauzu, rozchorował się ciężko i przez dwa tygodnie nie mógł opuścić łoża.
Oleńka po odejściu Ketlinga pozostała czas jakiś jakby odurzona. Spodziewała się prędzej śmierci, aniżeli jego odmowy, dlatego w pierwszej chwili, pomimo całego hartu duszy, zbrakło jej sił, energii, uczuła się słabą, jak zwykła niewiasta, a chociaż nieświadomie powtarzała: „dziej się wola Boża!” — przecie żal zawodu wziął górę nad rezygnacyą i łzy obfite a gorzkie puściły się jej z oczu.
W tej chwili nadszedł miecznik, a spojrzawszy na synowicę, odgadł zaraz, że mu niepomyślną wieść ma zwiastować, więc spytał żywo:
— Dla Boga! co tam znowu?
— Ketling odmawia — odrzekła dziewczyna.
— Wszystko tu łotry, szelmy i arcypsy! Jakto? i ten nie chce pomóc?
— Nietylko nie chce on pomóc, — odrzekła, skarżąc się, jak małe dziecko — ale powiada jeszcze, że przeszkodzi, choćby też i polec mu przyszło.
— Czemu! na rany pańskie! czemu?
— Bo taka już nasza dola! Ketling nie zdrajca, ale taka już nasza dola, bośmy najnieszczęśliwsi ze wszystkich ludzi!
— Bodaj tych wszystkich heretyków pioruny zatrzasły! — krzyknął miecznik. — Na cnotę nastają, łupią, kradną, więżą… Bodaj wszystko już przepadło! Nie żyć uczciwym ludziom w takich czasach!
Tu począł chodzić śpiesznym krokiem po komnacie i pięściami wygrażać, nakoniec ozwał się, zgrzytnąwszy zębami: