— Wolałem wojewodę wileńskiego, wolę tysiąc razy nawet Kmicica, niż tych uperfumowanych szelmów bez czci i sumienia!
A gdy Oleńka nie odrzekła nic, tylko jeszcze mocniej płakać zaczęła, pan miecznik złagodniał i po chwili tak mówić począł:
— Nie płacz. Kmicic mi do głowy przyszedł jeno dlatego, że tenby nas przynajmniej wyrwać z tej babilońskiej niewoli potrafił. Dałby ci on wszystkim Braunom, Ketlingom, Patersonom i samemu Bogusławowi! Ale zresztą wszyscy zdrajcy jednacy! Nie płacz! Płakaniem nic nie wskórasz, a tu radzić trzeba. Nie chce Ketling pomagać… żeby go skrzywiło!… to się bez niego obejdziem… Męski niby animusz w tobie, a w ciężkim terminie jeno szlochać umiesz… Co powiada Ketling?
— Powiada, że książe kazał nas jako jeńców wojennych strzec, bojąc się, żebyś stryjko partyi nie zebrał i do konfederatów nie poszedł.
Pan miecznik wziął się w boki:
— A! a! boi się szelma!… I ma słuszność, bo tak uczynię, jak Bóg w niebie!
— Mając zaś rozkaz, który służby tyczy, Ketling pod czcią musi go spełnić.
— Dobrze!… Obejdziem się bez heretyckiej pomocy!
Oleńka otarła oczy.
— I stryjko myślisz, że będzie można?
— Myślę, że trzeba, a jak trzeba, to i można, choćbyśmy mieli po powrozach spuszczać się z tych okien.
A panienka zaraz na to: