uniwersały i nawet chłopstwo Szwedów bije… i Najświętsza Panienka błogosławi…
Tak zaś mówiła, jakoby ptak szczebiotał, ale od tego szczebiotania w mieczniku serce zmiękło zupełnie, więc choć niektóre z tych nowin były już mu wiadome, ryknął wreszcie z radości jak żubr; po twarzy Oleńki poczęły także płynąć łzy ciche, a duże.
Widząc to Anusia, a mając od natury serce dobre, skoczyła zaraz ku niej, a objąwszy ją rękoma za szyję, poczęła mówić szybko:
— Nie płacz waćpanna… mnie waćpanny żal i nie mogę na to patrzyć… Czego płaczesz?…
Tyle było szczerości w jej głosie, że nieufność Oleńki znikła zaraz, ale zato rozpłakała się biedna dziewczyna jeszcze serdeczniej.
— Waćpanna taka śliczna… — pocieszała ją Anusia — czego płaczesz?
— Od radości, — odrzekła na to Oleńka — ale i ze strapienia, bo my tu w ciężkiej niewoli jesteśmy, dnia niepewni, ani godziny…
— Jakżeto? U księcia Bogusława?
— U tego zdrajcy! u tego heretyka! — huknął pan miecznik.
Na to Anusia:
— To samo i mnie się przygodziło, a dlatego nie płaczę. Nie neguję waćpanu dobrodziejowi, że książe zdrajca i heretyk, ale dworny kawaler i płeć naszę respektujący.
— Bodaj go tak samo w piekle respektowali! — odparł miecznik. — Panna go jeszcze nie znasz, bo na waćpannę tak nie nastawał, jako na tę dziewczynę.