— Proszę!… To pewno się i bez afektów nie obeszło?
— Ja temu nie winna, — rzekła Anusia, przybierając skromną postawę — ale do tej pory pewnie i pan Michał się ożenił.
— A właśnie, że się nie ożenił.
— Choćby się i ożenił… toż mi wszystko jedno!…
— Daj wam Boże, abyście się zeszli… Ale to mnie martwi, co mi waćpanna mówisz, że ich u pana hetmana niemasz, bo z takimi żołnierzami wiktorye łatwiejsze.
— Jest tam ktoś, co za nich wszystkich stanie.
— Któżto taki?
— Pan Babinicz z Witebskiego… Waćpaństwo o nim nie słyszeli?
— Nic, co mi i dziwno.
Anusia poczęła opowiadać historyą swego wyjazdu z Zamościa i wszystko, co się jej w drodze przygodziło. Pan Babinicz zaś wyrósł w jej opowiadaniu na tak wielkiego bohatera, że miecznik w głowę zachodził, ktobyto był taki.
— Toż ja znam całą Litwę — mówił. — Są tu wprawdzie domy podobnie się nazywające, jak: Babonaubków, Babiłłów, Babinowskich, Babińskich i Babskich, ale o Babiniczach nie słyszałem… i mniemam, że to musi być nazwisko przybrane, bo tak wielu czyni z tych, którzy są w partyach, ażeby zaś nieprzyjaciel nie mścił się na substancyi i rodzinach. Hm! Babinicz!… Ognisty to jakiś kawaler, skoro i pana Zamoyskiego umiał tak splantować.
— Oj! jak ognisty! ach! — zawołała Anusia.