Długo jeszcze przekomarzali się w ten sposób i coraz weselej, tak, że i Oleńka, zapomniawszy o swych zgryzotach, rozweseliła się znacznie, a Anusia poczęła wkońcu parskać na miecznika, jak kotka. Że zaś była wypoczęta, bo na ostatnim noclegu w niedalekich Rosieniach wyspała się dobrze, odeszła więc dopiero późną nocą.
— Złoto nie dziewka! — rzekł po jej odejściu pan miecznik.
— Szczere jakoweś serce… i myślę, że prędko przyjdziemy do konfidencyi — odpowiedziała mu Oleńka.
— A postawiłaś jej oto z początku kozła na czole?
— Bom mniemała, że to ktoś nasłany. Czy ja wiem wreszcie? Wszystkiego się tu boję!
— Ona nasłana?.. chyba przez dobre duchy!.. A wykrętne to licho, jak łasica… Żebym tak był młodszy, nie wiem do czegoby przyszło, choć i tak człek jeszcze jary…
Oleńka rozweseliła się zupełnie i wsparłszy rączki na kolanach, przekręciła na bok główkę, naśladując Anusię i patrząc zukosa na miecznika.
— Takto, stryjaszku! Stryjnę mi chcecie z tej mąki wypiec?
— No, cicho! no! — odrzekł miecznik.
Ale uśmiechnął się i począł całą garścią wąsa w górę podkręcać.
Po chwili zaś dodał:
— Przecie i takową sensatkę, jak ty, rozruszała. Pewien jestem, że się okrutna amicycya między wami pocznie.
Jakoż nie mylił się pan Tomasz, bo w niedługim