— To już wszystko wiemy, powiadaj prędko waćpan niepomyślne nowiny! — przerwała nagle Anusia.
— Racz tylko pani wysłuchać ich spokojnie. Doszliśmy aż do Drohiczyna i tam naraz odwinęła się karta… Mieliśmy wieść, że pan Sapieha jeszcze daleko; tymczasem dwa nasze podjazdy jakoby w ziemię wpadły. Nie wrócił ni świadek klęski. Wtem pokazało się, że jakieś wojska idą w przodku przed nami. Wielka ztąd powstała konfuzya. Książe pan począł myśleć, że wszystkie poprzednie relacye były fałszywe i że pan Sapieha nietylko nastąpił, ale i drogę przeciął. Poczęliśmy się tedy cofać, bo w ten sposób można było przydybać nieprzyjaciela i do walnej bitwy, której koniecznie chciał książe, go zmusić… Ale nieprzyjaciel nie dawał pola, jeno ciągle napadał i napadał. Poszły znów podjazdy i wróciły poszarpane. Odtąd poczęło nam wszystko w ręku topnieć, nie mieliśmy spokoju we dnie, ni w nocy. Drogi nam psuto, groble przecinano, przejmowano wiwendę. Poczęły chodzić słuchy, że sam pan Czarniecki nas gnębi; żołnierz nie jadł, nie spał, duch upadł; w samym obozie ginęli ludzie, jakoby ich ziemia pożerała. W Białymstoku nieprzyjaciel zachwycił znów cały podjazd, kredensy i karoce książęce i działa. Nigdy nic podobnego nie widziałem. Nie widziano też tego w poprzednich wojnach. Książe wpadł w alteracyą. Chciał jednej walnej bitwy, a musiał staczać codzień po dziesięć mniejszych… i przegrywać. Ład rozprzęgał się. A cóż dopiero wyrazić zdoła naszę konfuzyą i strach, gdyśmy się dowiedzieli, że sam pan Sapieha jeszcze nie nastąpił i że to tylko potężny podjazd przedostał się przed nas i tyle niewypowie-