łem go… i jeszcze szelma ludzi mi pobuntował, głowbiczowski oddział odprowadził!… Musi to być jakiś bastard po naszej krwi, nie może inaczej być!…. Miałem go, miałem… i uszedł! Więcej mnie to gryzie, aniżeli ta cała stracona wyprawa.
— Miałeś go książe, ale za cenę mojej głowy.
— Jasiu! powiem ci szczerze: niechby cię tam byli ze skóry obdarli, bylebym z kmicicowej bęben mógł zrobić!
— Dziękuję ci, Bogusiu. Mniej po twojej przyjaźni nie mogłem się spodziewać.
Książe rozśmiał się:
— A skwierczałbyś na sapieżyńskim ruszcie.… Wszystkieby twoje szelmowstwa z ciebie wytopili. Ma foi! chciałbym to widzieć!
— Ja zaś chciałbym cię widzieć w ręku Kmicica, twojego miłego krewniaka. Twarz masz inną, ale z postawy jesteście do siebie podobni i nogi macie jednej miary i do jednej dziewki wzdychacie, tylko że ona, nie doświadczywszy, zgaduje, że tamten zdrowszy i że żołnierz lepszy.
— Takim dwom, jak ty, dałby rady, ale ja przejechałem mu po brzuchu… A gdybym był miał dwie minuty czasu, mógłbym ci teraz parol dać, że mój kuzynek nie żyje. Zawsześ był głupowaty i dlategom cię polubił, ale w ostatnich czasach zjełczał ci dowcip do reszty.
— Zawsześ miał dowcip w piętach i dlatego takeś przed Sapiehą zmiatał, ażem cię znielubił i sam gotówem pójść do Sapiehy.
— Na powróz!
— Na ten, którym Radziwiłła zwiążą.