— Postaram się. Jeno w tem rzecz, czy skryptu gdzie nie wysłał, albo czy go dziewka w koszulę nie zaszyła. Wasza książęca mość nie życzyłbyś sobie sprawdzić?…
— Przyjdzie do tego, ale teraz muszę jechać i przytem sił mnie ta przeklęta febris całkiem zbawiła.
— Zazdrość mi wasza ks. mość, że w Taurogach zostaję.
— Jakąś masz dziwną ochotę. Tylko… Czybyś ty czasem… Hakami kazałbym cię rozerwać… Czemuto tak tej funkcyi się napierasz?
— Bo się chcę żenić.
— Z kim? — spytał książe, siadając na łóżku.
— Z panną Borzobohatą Krasieńską.
— To jest dobra myśl, to jest przednia myśl! — rzekł po chwili milczenia Bogusław. — Słyszałem o jakimś zapisie…
— Tak jest, po panu Longinie Podbipięcie. Wasza ks. mość wiesz, jakito możny ród, a onego Longina majętności w kilku powiatach leżą. Wprawdzie jedne z nich, jakieś tam dziewiąte wody po Kisielu zagarnęły, w drugich moskiewskie wojska stoją. Będzie procesów, bitek i zwad i zajazdów bez liku, ale ja dam sobie rady i jednego wyczółka nikomu nie ustąpię. Przytem dziewka okrutnie mi się nadała, bo gładka i wabna. Jużemto zauważył zaraz po tem, kiedyśmy ją to zabrali, że udawała strach, a okiem ku mnie strzygła. Niech jeno tu jako komendant zostanę, z samego próżniactwa zaczną się amory…
— Jedno ci zapowiadam. Żenić się nie będę ci zabraniać, wszelako, słuchajno dobrze, żadnych ekscesów, rozumiesz? Bo to dziewka od Wiśniowieckich, sa-