Prusy były za morzem, bo za morzem jest Szwecya, a powtóre: przed kimżeśmy to tak z księciem umykali?
— Przed panem Babiniczem! — odrzekła, dygając z wielką ceremonią.
— Bodajem go kiedyś na długość szabli spotkał!
— Pewniebyś waćpan na głębokość szabli leżał w ziemi… Ale nie wywołuj wilka z lasu!
Sakowicz rzeczywiście nieszczerze tego wilka wywoływał, bo lubo był człowiekiem niezrównanej odwagi, jednakże przed Babiniczem czuł on jakiś strach, prawie zabobonny, tak okropne zostały mu po nim z ostatniej wojny wspomnienia. Nie wiedział przytem, jak prędko już to groźne nazwisko usłyszy.
Nim jednak rozebrzmiało po całej Żmudzi, przyszła w czas jakiś inna, dla jednych najradośniejsza z radośnych, dla Sakowicza zaś straszliwa wieść, którą w dwóch słowach powtarzały wszystkie usta w całej Rzeczypospolitej:
— Warszawa wzięta!
Zdawało się, że ziemia rozstępuje się pod nogami zdrajców, lub że całe niebo szwedzkie wali się na ich głowy wraz ze wszystkiemi bóstwami, które na niem świeciły dotychczas jako słońca. Uszy nie chciały wierzyć, że kanclerz Oxenstierna w niewoli, Ersken w niewoli, Loewenhaupt w niewoli, Wrangel w niewoli, Wittemberg, sam wielki Wittemberg, który całą tę Rzeczpospolitą krwią oblał, który połowę jej jeszcze przed nadejściem karolowem podbił, w niewoli! że król Jan Kazimierz tryumfuje, a po zwycięstwie sąd będzie czynił nad grzesznymi.
A wieść biegła jakby na skrzydłach, huczała jak granat nad całą Rzeczpospolitą, szła przez wsie, bo