ale gorze mi, jeśli w sercu na wieki banitem mnie ogłosisz!
Tak rozmyślając, szedł coraz wyżej ku północy pasem granicznym, palił i ścinał, nikogo nie żywił. Tęsknota dławiła go okrutna. Chciałby jutro być w Taurogach, a tymczasem droga była jeszcze tak daleka i tak trudna, bo wreszcie poczęto bić we wszystkie dzwony w całej prowincyi pruskiej.
Kto żyw chwytał za broń, by dać opór strasznym niszczycielom; sprowadzano prezydya nawet z bardzo odległych miast, formowano pułki nawet z pachołków miejskich i wkrótce wszędy mogło stanąć ze dwudziestu chłopa przeciw jednemu Tatarowi.
Kmicic rzucał się na owe komendy, jak piorun, gromił, rozpraszał, wieszał, wywijał się, krył i znów wypływał na fali ognia, ale jednak nie mógł już iść tak szybko jako wprzódy. Nieraz trzeba było tatarskim sposobem zapadać i taić się całemi tygodniami w gąszczu lub trzcinach nad brzegami jezior. Ludność wysypywała się coraz gęściej, jakby na wilka, a on kąsał też jak wilk, co jednem uderzeniem kłów śmierć zadaje i nietylko się bronił, ale zaczepnej wojny nie zaniechał.
Miłując pracę rzetelną, czasem, mimo pościgu, tak długo nie ruszał się z jakiejś okolicy, póki jej mieczem i ogniem na kilka mil nie zniszczył. Nazwisko jego dostało się niewiadomo jakim sposobem do ust ludzkich i grzmiało okryte zgrozą i przerażeniem, aż do brzegów Baltyku.
Mógł wprawdzie pan Babinicz wejść napowrót w granice Rzeczypospolitej i mimo komend szwedzkich, spieszniej ruszyć do Taurogów, ale nie chciał tego