a przy nim jest i chorągiew laudańska. Pożyczył jej sobie na czas pan Czarniecki, ale już zdawna odesłał, a teraz idą, gdzie pan hetman polny prowadzi.
— Mówią, — kończył szlachcic — że do Prus pójdziem i żołnierz cieszy się okrutnie… Ale zresztą nasza rzecz słuchać i bić.
Kmicic wysłuchawszy relacyi, nie namyślał się długo, zawrócił czambuł i poszedł wielkim pochodem ku panu hetmanowi, a po dwóch dniach, już późną nocą, padł w ramiona panu Wołodyjowskiemu, który wyściskawszy go, zaraz zakrzyknął:
— Graf Waldek i książe Bogusław są w Prostkach, szańce sypią, by się warownym obozem ubezpieczyć. Pójdziem na nich.
— Dziś? — rzekł Kmicic.
— Jutro do dnia, to jest za dwie lub za trzy godziny.
Tu padli sobie znów w objęcia.
— Tak mi coś mówi, że go Bóg wyda w ręce nasze! — zawołał wzruszony Kmicic.
— I ja tak myślę.
— Ślubowałem sobie do śmierci ten dzień pościć, w którym go spotkam.
— Protekcya Boża nie zawadzi — odrzekł pan Michał. — Nie będę też czuł invidii, jeśli tobie ten los przypadnie, bo twoja krzywda większa.
— Michale! zacniejszego od ciebie kawalera nie widziałem!
— A niechże ci się, Jędrek, przypatrzę. Zczerniałeś od wiatru do reszty; aleś się spisał. Z wielką estymą patrzyła cała dywizya na twoję robotę. Nic, jeno zgliszcza i cadavera. Żołnierz z ciebie zawołany. I sa-