memu panu Zagłobie, gdyby tutaj był, ciężkoby przyszło coś lepszego o sobie wymyślić.
— Dla Boga! a gdzie pan Zagłoba?
— Przy panu Sapieże został, bo spuchł całkiem z płaczu i z desperacyi po Rochu Kowalskim…
— To pan Kowalski zginął?
Wołodyjowski zacisnął wargi.
— Wiesz, kto go zabił?
— Zkąd mam wiedzieć?… Powiadaj!
— Książe Bogusław!
Kmicic zakręcił się na miejscu, jakby sztychem pchnięty i począł z sykiem, wciągać w siebie powietrze, nakoniec zgrzytnął strasznie zębami i rzuciwszy się na ławę, wsparł w milczeniu głowę na dłoniach.
Pan Wołodyjowski klasnął w ręce i kazał czeladnikowi napitku przynieść, poczem siadł około Kmicica, nalał kusztyki i począł mówić:
— Roch Kowalski tak kawalerską śmiercią zginął, że nie daj Boże żadnemu z nas gorzej. Dość ci powiedzieć, że mu sam Carolus po otrzymaniu pola pogrzeb wyprawił i cały regiment gwardyi ognia nad jego trumną dawał.
— Żeby nie z tych rąk, żeby nie z tych piekielnych rąk! — zawołał Kmicic.
— Owszem, z rąk bogusławowych, wiem to od usarzy, którzy własnemi oczyma na ów żałosny termin patrzyli.
— Toś tam nie był?
— W bitwie miejsca się nie wybiera, jeno się stoi, gdzie każą. Gdybym ja tam był, to albo tubym teraz nie był, albo Bogusław nie sypałby wałów w Prostkach.