leżenie w wałach i w otwartej bitwie sławy i zwycięstwa poszuka. Pan podskarbi powinien był tylko śpieszyć się, aby nastąpić na nieprzyjaciela właśnie w chwili, gdy będzie okopy opuszczał.
Tak też myślał i on sam i inni pułkownicy, jako Hassun-bej, który ordą dowodził, pan Woyniłłowicz z królewskiego znaku, pan Korsak, pułkownik petyhorski, pan Wołodyjowski, pan Kotwicz i pan Babinicz. Wszyscy zgodzili się na jedno, że trzeba dalszego odpoczynku zaniechać i na noc, to jest za kilka godzin ruszać; tymczasem pan Korsak wysłał natychmiast swego chorążego, Biegańskiego, aby szedł pod Prostki i nadciągającemu wojsku każdej godziny znać dawał, co się w obozie dzieje. Wołodyjowski zaś i Babinicz wzięli do swej kwatery Rössela, aby o Bogusławie czegoś więcej od niego się dowiedzieć.
Kapitan zpoczątku przerażony był wielce, bo jeszcze sztych kmicicowy czuł na gardle, ale wkrótce wino rozwiązało mu język. Że zaś kiedyś, służąc w Rzeczypospolitej w cudzoziemskim autoramencie, wyuczył się popolsku, przeto mógł i na pytania małego rycerza, nieumiejącego poniemiecku, odpowiadać.
— Dawno waść służysz u księcia Bogusława? — pytał mały rycerz.
— Ja u księcia w jego nadwornem wojsku nie służę, — odrzekł Rössel — jeno w elektorskim pułku, który pod jego komendę został oddany.
— To i pana Sakowicza waść nie znasz?
— Pana Sakowicza widywałem w Królewcu.
— Jestli on przy księciu?
— Niemasz go. W Taurogach został.
Mały rycerz westchnął i wąsikami ruszył.