Na to pan Wołodyjowski trzasnął rapierem.
— Czas skończyć! — rzekł.
Wtem zatrąbiono przy hetmańskiej kwaterze i wnet po wszystkich litewskich chorągwiach odezwały się trąbki a w czambułach piszczałki.
Wojsko poczęło się zbierać i w godzinę później było w pochodzie.
Zanim uszli milę, nadbiegł posłaniec od chorążego Biegańskiego, z chorągwi pana korsakowej, z wiadomością od hetmana, iż schwytano kilku rajtarów z większej kupy, która z tej strony rzeki zabierała wszystkie wozy i konie chłopskie. Badani na miejscu, wyznali, że tabór i całe wojsko ma opuścić Prostki nazajutrz o ósmej rano i że rozkazy są już wydane.
— Chwalmy Boga i popędzajmy konie — rzekł na to pan podskarbi. — Do wieczora nie będzie już tych wojsk!
Posłano tedy ordę na łeb na szyję, aby jak najprędzej starała się dostać między wojska waldekowe a owę piechotę pruską, śpieszącą na pomoc. Za nią litewskie chorągwie poszły rysią, że zaś najwięcej było lekkich, więc szły tak wartko, iż tuż, tuż za ordą nadążały.
Kmicic poszedł w pierwszej ordzińskiej straży i parł swoję watahę, aż z koni dymiło. Po drodze kładł się na kulbace, czołem bił o kark koński i modlił się ze wszystkich sił duszy:
— Nie za moję krzywdę daj mi się, Chryste, pomścić, ale za insulty ojczyźnie wyrządzone! Jam grzesznik, jam łaski Twojej nie godzien, ale zmiłuj się nade mną, pozwól mi tę krew heretycką rozlać, a na