chwałę Twoję będę suszył i będę się biczował każdego tygodnia w ten dzień po wiek życia mego!
Potem Najświętszej Pannie Częstochowskiej, której krwią własną służył i patronowi swojemu jeszcze się polecał, a tak protekcyą ich sobie zapewniwszy, uczuł zaraz, że ogromna nadzieja wstępuje mu do duszy, że moc nadzwyczajna przejmuje jego członki, moc taka, przed którą w proch musi upaść wszystko. Zdawało mu się, że z ramion wyrastają mu skrzydła; radość ogarnęła go jak wicher i leciał na czele Tatarów, aż iskry sypały się zpod kopyt jego konia. Tysiące dzikich wojowników, pochylonych na karki końskie, pędziło za nim.
Fala spiczastych czapek chwiała się w takt końskiego pędu, łuki kołysały się na plecach, przed nimi biegł tętent bachmatów, z tyłu dolatywał głuchy szum nadążających litewskich chorągwi, podobny do szumu wezbranej rzeki.
I lecieli tak wśród nocy pysznej, gwiaździstej, pokrywającej drogi i pola, nakształt olbrzymiego stada drapieżnych ptaków, które krew zwietrzyły w oddaleniu.
Mijali pola bujne, dąbrowy, łąki, aż wreszcie sierp miesiąca pobladł i pochylił się ku zachodowi. Wówczas zwolnili koniom i stanęli na popas ostatni. Byli już nie dalej, jak pół mili niemieckiej od Prostek.
Tatarzy poczęli karmić konie z rąk jęczmieniem, aby nowych sił nabrały przed bitwą. Kmicic zaś przesiadłszy się na zapaśnego dzianeta, pojechał dalej, aby na obóz nieprzyjaciela okiem rzucić.
Po pół godziny drogi trafił w łozie nad rzeczką