Widocznie nikt tam już nie spał, widocznie gotowano się do pochodu, bo w środku okopu panował ruch niezwyczajny. Całe pułki przenosiły się z miejsca na miejsce, niektóre wychodziły przed wały; około wozów panowała sroga krętanina. Staczano również armaty z wałów.
— Nie może inaczej być, tylko się do pochodu gotują — rzekł Kmicic.
— Wszyscy jeńcy to zeznawali. Chcą się ze swoją piechotą połączyć. Nie spodziewają się też, aby pan hetman mógł na nich nastąpić prędzej, niż wieczorem, a choćby miał i nastąpić, wolą bitwę w otwartem polu przyjąć, niż onę piechotę pod nóż wydać.
— Ze dwie godziny upłyną, nim wyruszą, a za dwie godziny pan podskarbi tu będzie.
— Chwalić Boga! — odrzekł chorąży.
— Poszlijże waść jeszcze ludzi, by tam nie popasali za długo.
— Wedle rozkazu.
— A nie wysyłali jakich podjazdów na tę stronę rzeki?
— Na tę stronę ani jeden nie wyszedł. Wysłali, ale ku swojej piechocie, która od Elku nadciąga.
— Dobrze! — rzekł Kmicic.
I zjechał z pagórka, a przykazawszy podjazdowi taić się dalej w trzcinach, sam ruszył, ile tchu w koniu z powrotem do chorągwi.
Pan Gosiewski właśnie na koń siadał, gdy Babinicz nadjechał. Prędko opowiedział mu młody rycerz, co widział i jaka jest pozycya okolicy; hetman wysłuchał relacyi z wielkiem zadowoleniem i nie mieszkając chorągwie ruszył.